Łączna liczba wyświetleń

piątek, 25 kwietnia 2014

26.                                                                  
                                                            Another Love.

I pragnę Cię pocałować, sprawić abyś czuła się dobrze 
ale jestem zbyt zmęczony, by dzielić się nocami 
Chcę płakać i pragnę kochać 
ale wypłakałem moje wszystkie łzy.

Powoli próbowałam dojść do siebie siedząc na szpitalnym krześle.
-Proszę.-wbijając wzrok w podłogę chwyciłam kubek z wodą.
-Jak się czujesz?-poczułam jego ciepłą dłoń oplatającą mój kark.
-Do bani.Jeżeli coś się jej stanie nie wybaczę sobie tego.-wpatrywałam się w jego zmęczone oczy próbując dodać sobie chociaż odrobinę otuchy.
-Nie masz o co się obwiniać.To ja powinienem się nią zająć, a nie patrzeć tylko na siebie.Tak cholernie boję się o nią i o nasze dziecko.-widziałam jak cierpi i nie potrafi sobie z tym poradzić.
Bałam się o niego, o jego psychikę.Z dnia na dzień uciekało z niego życie i ta pozytywna energia, która wywoływała na moich ustach uśmiech.
-Musisz się wziąć w garść. Musi wrócić ten Marco który miał gdzieś czyjąś opinie i dążył do swojego.Wiem, że potrafisz.-ujęłam jego dłoń dając mu do zrozumienia, że nie jest sam.
-Dziękuje.-złożył delikatny pocałunek na moim czole.
Siedzieliśmy w ciszy czekając na jakiekolwiek informacje.Każda kolejna minuta doprowadzała mnie do szału.
-Obudziła się.-odetchnęłam głęboko słysząc głos Camili.
 Widziałam na jego twarzy delikatny uśmiech.Cieszyłam się, że w końcu doszła do nas jakaś dobra wiadomość.
-Chodź.-wyciągnął dłoń w moim kierunku.
-Nie Marco to nie jest najlepszy pomysł.Poczekam tutaj na tatę.-delikatnie uśmiechnęłam się biorąc łyk zimnej wody.
-Proszę Cię.Nie odmawiaj mi.-uparcie dążył do celu próbując mnie przekonać.
-Dobra, ale tylko na chwilę.-chwyciłem jego silną dłoń i skierowaliśmy się do sali nr 11.
Próbowałam jakoś ukryć zdenerwowanie, ale nie byłam w stanie poradzić sobie z tym wszystkim co się dzieje wokoło.
-Katie!-uradowany podbiegł do niej składając pocałunek na jej zmęczonych ustach.
Dopiero teraz zrozumiałam jak do siebie pasują. Tak się o nią troszczy, daje jej bezpieczeństwo.Mimo wielu przeciwności nadal o nią walczy, pokonuje wszystkie bariery i nie poddaje się.Jest tym samym wspaniałym facetem którego poznałam. Mimo tego jednego błędu nadal go kocham i nie mogę pogodzić się z tym, że nie ma go przymnie.Wiedziałam, że moja obecność jest zbędna więc postanowiłam im nie przeszkadzać. Zapięłam bluzę i skierowałam się w stronę wyjścia.Na zewnątrz panowała okropna pogoda ulewny deszcz i mocny wiatr nie sprzyjał długiemu spacerowi zwłaszcza o 5 nad ranem.Złapałam jakąś taksówkę i pojechałam od razu do domu.W drodze humor próbował poprawić mi pan taksówkarz, ale nie należało to do najłatwiejszych.Wysiadając zapłaciłam i podziękowałam za mile spędzony czas.
-I co z Katie?-zamykając drzwi do moich uszu dobiegł zmartwiony głos taty.
-Wszystko dobrze obudziła się. Na pewno więcej się dowiesz jak zadzwonisz do Camili.
-Nie cieszysz się?-spytał zdziwiony.
-Ciesze się, ale jest 6 rano i chciałabym się w końcu położyć.Przepraszam, ale nie jestem wstanie nic z siebie pozytywnego wydusić.-przetarłam zmęczone oczy.
-Dobrze porozmawiamy później.Śpij dobrze.-przytulił mnie mocno
Tak szczerze w ogóle nie przeszło mi przez myśl kłaść się do łóżka.Wzięłam orzeźwiający prysznic i garść tabletek uspakajających.Wszystkie emocje kumulowały się we mnie.Nie chciałam dusić tego w sobie ale nie chciałam też rozwiązywać problemów przemocą, bo nie doprowadziło by to do niczego dobrego.Wszystko potrafiłam przezwyciężyć ale nie to.Nie mogłam zrozumieć jak dałam się w plątać w tą całą sytuacje.Zachowałam się jak małe, rozwydrzone dziecko, kocham go ale nie chcę żeby przez to cierpiała Katie, a za tym cała rodzina.
-Nie śpisz?-siedząc na łóżku usłyszałam cichy głos ojca.
-Nie mogłam zasnąć.Coś się stało?-spytałam podenerwowana.
-Nie wszystko dobrze.Muszę jechać do szpitala, nie chce żeby Camila została tam sama.
-Sama? Przecież jest Marco.-spytałam ze zdziwieniem na twarzy.
-No właśnie.Marco jest na dole.-odwrócił głowę unikając mojego spojrzenia.
-Mogę wiedzieć co on tu robi?-spokojnym tonem kontynuowałam rozmowę.
-Skarbie nie zostawię Cię tutaj samej.Będę się cały czas martwił, a tak mam chociaż pewność, że nic Ci się nie stanie.-pocałował mnie swoimi ciepłymi ustami w policzek.
-Nie mam już 12 lat i nie muszę mieć niani.-rzuciłam oschle kierując się w stronę łóżka.
Byłam wdzięczna tacie za to, że martwi się o mnie, ale dlaczego właśnie on? Miałam zejść na dół z uśmiechem i udawać, że nic się nie stało? Na pewno nie.
-Tosia wyjdź z tego pokoju. Siedzisz tam od rana.-do moich uszu dobiegł jego zachrypnięty głos.
-Daj mi spokój! Dam sobie sama radę.Nie potrzebuje niańki.-zignorowałam jego wołanie.
-Kolacja jest gotowa, jeżeli zmienisz zdanie to wiesz gdzie mnie szukać.
Zignorowałam go.Jedyne co zrobiłam to patrzyłam na swoje odbicie w lustrze próbując zrozumieć dlaczego jestem taka słaba i nie potrafię pokazać swojego prawdziwego charakteru.Nawet nie wiem kiedy stałam się dziewczynką do bicia.Nie bronię się, nie potrafię pokazać, że coś znaczę w tym pieprzonym świecie.Jestem zamknięta w czterech ścianach, które nie pozwalają mi się wyzwolić, ale jedynie tkwić w tym gównie nie dając żadnej wskazówki.
-Ciesze się, że jednak przyszłaś.-uśmiechnął się chowając telefon do kieszeni.
-Po prostu jestem głodna.Zjem i wracam do pokoju.-odpowiedziałam obojętnie siadając do stołu.
-Nie interesuję Cię co u Katie?-zapytał niepewnie nalewając wino do kieliszka.
-No więc co u Katie?-zapytałam ironicznie biorąc łyk alkoholu.
Nie odpowiedział.Odsunął krzesło, uklęknął przede mną, popatrzył prosto w oczy i złożył na moich ustach pocałunek.
-Tak dawno nie czułem tego.-objął delikatnie moją twarz.
-Czego?-chwyciłam jego sine, zziębnięte dłonie.
-Twojego dotyku, twoich ust.Nawet nie wiesz jak mi tego brakowało.-ścisnął mocno moje dłonie.
-Dlaczego tu przyjechałeś? Chyba nie żeby mi to powiedzieć.
-Może jednak tak.Tośka zrozum, że nadal Cię kocham! Codziennie gdy się budzę liczę na to, że Cię zobaczę, ale tak nie jest.Mam gdzieś co powiedzą inni.Wiem, że jestem dupkiem zrobiłem coś czego się nie wybacza skrzywdziłem Ciebie i niewinną, bezbronną dziewczynę.Daj mi szansę.-objął mnie mocno nie dając szansy na ucieczkę.
-Marco...
-Proszę, proszę.-błagał litościwym, zapłakanym głosem.
Nie wiedziałam co mam zrobić nigdy nie widziałam go w takim stanie.Wyglądał jak mały, przestraszony chłopiec.Uklęknął przede mną oplatając swoje ręce na moich biodrach.Z jego oczu płynęły rzewne łzy.Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić jedyne co czułam to łzy napływające do moich oczu.
-Proszę Cie wstań.Nie zachowuj się jak dziecko!-próbowałam go podnieść, ale za bardzo się opierał.
-Nie wstanę! Nie zasługuje na Ciebie!-krzyczał obejmując mnie coraz mocniej.
-Marco proszę Cię porozmawiajmy na spokojnie.Wstań.-spokojnym tonem próbowałam przekonać go do normalnej rozmowy.
Nie reagował na to co mówię czekał tylko na moją odpowiedz.W tym momencie zrozumiałam, że to ja doprowadziłam do tej sytuacji.Nie chciałam pogodzić się z tym, że nie jest już mój, że zakochał się w kimś innym, że nie jestem jedyna.Każdy popełnia błędy, ale przez swoje zachowanie nie potrafiłam tego dostrzec, wybaczyć i żyć dalej nie 'wchodząc do tej samej rzeki'.
-Tak.-odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Popatrzył na mnie swoimi przeszklonymi oczami.Nie chciałam w nie patrzeć, zatracić się, znowu.
-Tak, kocham Cię, ale to nic nie znaczy.Będziesz ojcem może i mężem musisz stanąć na wysokości zadania i nie przeszkodzi ci żadna gówniara.To co czujemy zostanie zawsze w naszych sercach i pamięci.Każdy popełnia błędy i ja nie potrafiłam tego zrozumieć aż do teraz.Ja Cię niszczę.Czy tak powinno być?-próbowała sama odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale jaki w tym sens?
-Kocham Ciebie i nie zmienię tego. Wybaczyłaś mi coś czego ja sam nie potrafię sobie wybaczyć i zrozumieć dlaczego to zrobiłem.Ten dramat ciągnie się za mną i nadal będzie w końcu będę ojcem.
-Marco nie możesz tak mówić.-wtrąciłam się nie mogą słuchać tego co on wygaduje.
-Nie przerywaj mi proszę.Wiem myślisz, że nie chcę tego dziecka i masz rację, ale ono nie jest niczemu winne.Będę je kochał tak jak kocham Ciebie, całe życie.-otarłam łzę spływającą na jego delikatny uśmiech.--Pamiętasz?-szeptałam mu do ucha słowa naszej piosenki.                                    
                                           And I will love you, baby-Always.
                                     And I'll be there forever and a day-Always.
-Nigdy jej nie zapomnę.Ciebie tym bardziej skarbie.-przyciągnął mnie mocno i objął silnymi ramionami
 I jak to było? 'Sercem mówi tak, rozum mówi nie.' Dlaczego to jest tak cholernie prawdziwe? Nie potrafię zrezygnować, ale nie chce też niszczyć tego co jest między nimi, ich dziecko.
-Nasze drogi muszą się tu rozejść.Wszystko się kiedyś kończy blondasku i właśnie my jesteśmy w tym punkcie.-z uśmiechem poczochrałam jego jasną czuprynę.
-Mam znowu Cie stracić? Dać Ci tak po prostu odejść?-spytał podniesionym tonem.
-Tak będzie najlepiej.-bez zastanowienia odpowiedziałam na jego pytania.
-Nie potrafię.-ciężko westchnął wtulając się w moje ciało.
-Mylisz się.Jeżeli naprawdę mnie kochasz zrobisz to.Zapomnisz o mnie.
Zastygliśmy bez ruchu w zupełnej ciszy.Do naszych uszu dochodziło jedynie równomierne bicie naszych serc.
Podszedł do stołu, niepewnym, szarpanym ruchem chwycił kurtkę.Próbował ukryć złość i rozgoryczenie głębokim oddechem, ale nie potrafił.Podszedł chwytając moją dłoń.
-Żegnaj skarbię.-złożył na moich ustach ostatni pocałunek i wyszedł.
I tak zamknął to co było nieubłagane.